W ramach wyjaśnień.

Na tym blogu zamieszczam swoje one-shoty, które są zamawiane na Facebookowej stronie Opowiadania o HP.

Dlaczego?

Jeżeli nie masz facebooka lub po prostu chcesz zachować dyskrecję możesz tutaj zaglądać i nawet zamawiać u mnie one-shoty właśnie tu.

wtorek, 19 sierpnia 2014







Cedric Diggory i Luna Lovegood. / Jamie/

Szedł nieuczęszczaną polną ścieżką. Na każdym kroku można było dostrzec niewielki staw w którym beztrosko nurkowały piękne, białe łabędzie i kaczki . Oddychał spokojnie i równomiernie, delektując się ciszą, widokiem natury i najwspanialszej kobiety na świecie idącej obok niego. Niewysoka blondynka zwolniła, by po chwili całkiem się zatrzymać i obejrzeć jak mała, ruda wiewiórka przeskakuje z drzewa na drzewo jeszcze bardziej pusząc swój długi ogonek.
Cudowna. – Pomyślał, podszedł bliżej i przytulił ją do siebie. Natura była dla nich czymś w rodzaju wyzwolenia. Uwielbiali zapach świeżej trawy oraz dochodzące zewsząd odgłosy zwierząt, więc postanowili zbudować sobie tu niewielki domek i w nim zamieszkać. Hogwart wydawał się być daleką przeszłością, która nie miała teraz żadnego znaczenia. Nie dla nich. Praca w Ministerstwie Magii nie interesowała ani byłego Puchona ani byłej Krukonki. Cieszyli się każdym dniem, odkrywając się na nowo. Nie pamiętali jak długo już są razem. Może od zawsze? Luna była zachwycona, kiedy pewnego dnia, wracając z porannego spaceru dojrzała samosterowalne śliwki. Tak bardzo się ucieszyła, że wpadła do domku i rzuciła się na Cedrica tak, że razem wylądowali na drewnianej podłodze.
Westchnął i uśmiechnął się na to wspomnienie. Po chwili odsunął Lunę delikatnie od siebie i spojrzał w jej wielkie, niebieskie oczy. Nigdy nie znudzi mu się ten widok. Nigdy.
- Luno? – spytał klękając – Wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i skinęła głową. Zadowolony Diggory wziął ją na ręce i zaniósł do domku. Już w drodze zaczęli się namiętnie całować. Teraz byli pewni, że czekali na siebie całe życie.
Po dziewięciu miesiącach Luna Diggory urodziła piękną dziewczynkę, której dali na imię Alice. Była tak śliczna jak jej matka. Uwagę od razu przyciągały jej wielkie, niebieskie, inteligentne oczy. Właściwie dziecko było malutką kopią swojej matki. Po ojcu odziedziczyła jedynie pełne, malinowe usta.
~*~
Kilka lat później Alice bawiła się nad wartkim strumieniem nieobserwowana przez żadnego z rodziców. Matka przyrządzała obiad z warzyw rosnących w ich małym ogródku a ojciec rąbał drewno. Dziewczynka była w zasięgu jego wzroku, ale musiał się skupić żeby za każdym razem dobrze wymierzyć w środek beli. Oczywiście mógł użyć magii, ale sam nie wiedział, czemu nie chce tego zrobić. W pewnym momencie postanowił zrobić sobie przerwę, a gdy podniósł nieco głowę żeby sprawdzić jak bawi się Alice dostrzegł, że dziewczynki nie ma. Diggory’emu podeszło serce do gardła, przez chwilę pociemniało mu przed oczami, ale szybko się otrząsnął i podbiegł do strumienia przy którym bawiła się jego córka. W końcu zauważył dziewczynkę leżącą z twarzą w wodzie. Po jej skroni ciekła stróżka krwi.
- Luna, Luna ! – krzyczał jak w amoku, wyławiając dziewczynkę z wody by chwilę później biec z nią na rękach do domku.
- Co się stało? – wyraźnie wystraszona kobieta wybiegła szybko z kuchni. Gdy zobaczyła swoją córkę, która była blada, morka z zasinionymi ustami, a co gorsza nie oddychała, wypuściła z rąk talerze, podbiegła szybko i osunęła się na kolana obok męża.
- Boże… Nie… Moje dziecko. – zalała się łzami gładząc córkę po włosach jakby ta tylko spała. – Nie. – Żadne słowa nie mogły oddać rozpaczy, jaka zawładnęła drobną, zawsze wesołą blondynką.
Następnego dnia Cedric znalazł ją zalaną krwią. Zabiła się, bo nie była w stanie znieść straty dziecka.
~*~
Chłopak zerwał się zalany potem i łzami. Nie było mięśnia w jego ciele, który by teraz nie drżał. Zajęło mu dłuższą chwilę częściowe dojście do siebie po tym jakże realnym śnie.
To naprawdę się nie zdarzyło? – spytał siebie w myślach i szybko wstał. Wiedział, że już nie zaśnie, więc ruszył do łazienki i wziął prysznic. Miał nadzieję, że strugi zimnej wody pomogą mu się choć trochę uspokoić po tych wszystkich nocnych przeżyciach.
To było takie prawdziwe, takie realne… Dzisiaj pierwszy dzień szkoły, muszę wziąć się w garść.
Powtarzając sobie te słowa jak mantrę, starał się wyrzucić sen z głowy. Nie udawało mu się to. Pierwsza część była istną sielanką, naprawdę chciałby tak żyć, ale reszta? Dlaczego to wszystko nagle stało się takim koszmarem? Chłopak nie był w stanie myśleć o niczym innym. Nawet nie zauważył kiedy się do końca spakował i pojechał z ojcem na dworzec King's Cross. Mężczyzna całą drogę usiłował wyciągnąć od Puchona czemu jest taki nieobecny i smutny, ale Cedric go nie słyszał. Wciąż klęczał na tej drewnianej podłodze w małym domku nad ciałem swojej córki.
~*~
Gdy dostrzegł ją na dworcu jego serce stanęło. Patrzył na dziewczynę dłuższą chwilę aż ta zrozumiała, że ktoś jej się przygląda, więc zaczęła się rozglądać i w końcu natrafiła na jego oczy. Uśmiechnęła się. Boże, ten cudowny uśmiech. Tak jak go właśnie zapamiętał. Po dłuższym namyśle podszedł do Luny i się przywitał.
- Jak się czujesz, Luna? – spytał a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej, prawie łamiąc mu tym serce.
- Bardzo dobrze, dziękuję. – odpowiedziała swoim aksamitnym, jak zwykle rozmarzonym głosem. – Ale ty nie wyglądasz dobrze, Cedric. Coś się stało?
Nie wiedział jak długo zbierał się w sobie, by w końcu odpowiedzieć. Po chwili nabrał powietrza i zaczął mówić.
- Wiesz, właściwie to chciałbym z tobą porozmawiać o… - nie dokończył, bo usłyszeli gwizdek, więc szybko pobiegli i wsiedli do ekspresu. Puchona od razu zauważyli przyjaciele i zaczęli go ciągnąć ze sobą, a dziewczyna tylko uśmiechnęła się ze zrozumieniem i również ruszyła w stronę swojego przedziału.
~*~
Na wielkiej uczcie dyrektor coś mówił, ale Cedric nic z tego nie rozumiał. Myślał o tej pięknej blondynce siedzącej przy stole obok. Uważnie słuchała ogłoszeń, więc on również postanowił spróbować.
- Przemyślcie to dobrze. Po wyborze nie będzie odwrotu. Uroczyście ogłaszam otwarcie Turnieju Trójmagicznego ! – całą Wielką Salę przeszedł gwar podniecenia. Wszyscy siedzący obok niego koledzy zaczęli go szturchać i pytać czy bierze udział. Kiedy zdziwiony spojrzał po nich i spytał, o co chodzi, bez zastanowienia powtórzyli mu wszystko czego się przed chwilą dowiedzieli.
- Tak, przemyślę to. – mruknął, wstał i wyszedł z Wielkiej Sali wciąż tonąc we wspomnieniach i przemyśleniach. Po jakimś czasie poczuł szczupłą dłoń na swoim ramieniu.
- Mieliśmy porozmawiać, stało się coś? – spytała Luna a on poczuł jak ciepło wypełnia całe jego ciało.
- Może się przejdziemy? – zaproponował, chwycił dziewczynę za rękę i poprowadził na Wieżę Astronomiczną.
- Pięknie tu. – szepnęła Krukonka podziwiając roztaczający się przed nimi widok gór i rzeki, przy której brzegu bujał się statek Durmstrangu. Po chwili odwróciła się do niego z pytającym spojrzeniem. Westchnął i opowiedział jej wszystko. No. Prawie wszystko. Nie był w stanie ubrać w słowa ich cierpienia po stracie córki.
- Alice. Piękne imię. – szepnęła patrząc na niego z uśmiechem. Zrobiło mu się lżej na sercu, że dziewczyna go nie wyśmiała, ale mimo wszystko wciąż borykał się ze strachem przed nieznanym.
- Zamierzam wziąć udział w tym turnieju. – rzucił zmieniając temat a Luna popatrzyła na niego smutno.
- Jesteś pewny? To niebezpieczne. – powiedziała spokojnie chwytając go za rękę.
- Tak. – odpowiedział przytulając ją do siebie.
~*~
Przez następne miesiące dużo rozmawiali, śmiali się, uczyli. Wszystko zdawało się być idealne. Po starciu ze smokiem Diggory prawie w ogóle nie ucierpiał, Złote Jajo również nie sprawiło tak ogromnych kłopotów jak się spodziewali. W końcu przyszedł czas na trzecie zadanie.
Labirynt.
- Błagam, nie idź tam. – szeptała Luna w jego ramię, roniąc pojedyncze łzy. On tylko podniósł jej brodę i delikatnie pocałował.
- Wrócę. – szepnął z zadziornym uśmiechem. – Jak zwykle.
- Kocham cię. – powiedziała Krukonka a Cedric szeroko otworzył oczy.
- Ja ciebie też. – szepnął – Do zobaczenia.
~*~
Czekała i czekała. Mijały minuty, może godziny. W pewnym momencie dostrzegła czerwone iskry. Nic poza tym się nie wydarzyło. Wciąż czekała.
Nagle na środku areny zmaterializował się przed nią Harry z pucharem. Nie od razu dostrzegła ciało leżące pod nim. Muzyka zaczęła głośno grać aż w końcu jej uszy przeszył kobiecy krzyk. Szybko zauważyła, co jest jego przyczyną. Cedric Diggory leżał nieżywy na trawie. Luna nie miała pojęcia kiedy osunęła się w ciemność.
Nigdy więcej się nie uśmiechnęła a każde dziecko, z którym miała do czynienia nazywała Alice. Umarła kilka miesięcy później. Z tęsknoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

123 Lorem ipsum

Statystyka