W ramach wyjaśnień.

Na tym blogu zamieszczam swoje one-shoty, które są zamawiane na Facebookowej stronie Opowiadania o HP.

Dlaczego?

Jeżeli nie masz facebooka lub po prostu chcesz zachować dyskrecję możesz tutaj zaglądać i nawet zamawiać u mnie one-shoty właśnie tu.

piątek, 22 sierpnia 2014








Historia Jęczącej Marty / Jamie/

Ciemnowłosa dziewczyna samotnie przemierzała korytarze Hogwartu. Co chwilę w jej oczach ukrytych za grubymi szkłami stawały łzy. Wszyscy się z niej nabijali. Ale dlaczego? Dlaczego nie miała przyjaciół? Jedyne, czym się interesowała od dłuższego czasu to śmierć. Bolało ją życie. W ciągu swojej piętnastoletniej egzystencji nie zrobiła nic pożytecznego. A przede wszystkim nie przydarzyło jej się nic dobrego. Gorzkie łzy codziennie spływały po jej policzkach, żłobiąc tory na jej młodej, ale wyjątkowo smutnej twarzy.
~*~
Pewnego pochmurnego dnia siedziała na błoniach. Uwielbiała być sama, gdy dookoła niej nie było żadnej żywej duszy. Nucąc pod nosem smutną melodię wpatrywała się w majaczące pod wodą niewyraźne sylwetki. Może to trytony, a może macki wielkiej ośmiornicy.. Nieważne. Zaczęła znów wymyślać coraz to lepsze sposoby na pozbawienie się życia. Choć najlepszym i najmniej bolesnym wydawały się mugolskie pigułki nasenne. Wiedziała, że nikt nie będzie za nią tęsknić. Nawet jej wiecznie zapracowani rodzice. W końcu była tylko nic niewartą, denerwującą, jęczącą Martą. Znów się rozejrzała. Nikogo nie dostrzegła.
Ludzie wychodzą tylko wtedy, gdy zapowiada się ładna pogoda. A przecież bez deszczu nie byłoby całej tej roślinności, pod którą się ukrywają, kiedy słońce ich parzy… Żałosne. – pomyślała dziewczyna gdy pierwsze krople deszczu zaczęły padać na jej głowę. Krukonce wcale to nie przeszkadzało. Wciąż uparcie podziwiała roztaczający się przed nią krajobraz. Czasem marzyła o tym, aby być w centrum uwagi a czasem chciała już na zawsze zostać samotniczką i indywidualistką. Popadanie ze skrajności w skrajność z pewnością nie służyło ani Marcie ani jej potencjalnym znajomym.
Hmm, przecież najwięksi czarodzieje wszechczasów również byli indywidualistami i jak widać wyszło im to na dobre. Rozważania przerwał jej głęboki męski głos.
- Nie przeszkadza ci deszcz? – spytał Tom Riddle zasiadając obok niej. Marta poprawiła grube szkła zalegające na jej nosie starając się ułożyć jakąś sensowną odpowiedź.
- Nie przeszkadza. – zdołała wykrztusić odwracając wzrok. Nie miała pojęcia, dlaczego najbardziej pożądany mężczyzna w szkole zaczyna z nią rozmowę.
Może chce się ze mnie ponabijać? – myślała gorączkowo. – Nie, on nie należy do tego typu. Więc o co mu chodzi?
- Zastanawiasz się czemu z tobą rozmawiam, prawda? – spytał Ślizgon łapiąc jej spojrzenie i uśmiechając się szarmancko a Marta lekko się zarumieniła. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. W ostateczności postawiła na prawdę. Bo co miała do stracenia? Reputację? Doprawdy zabawne.
- Tak, ciekawi mnie to. – mruknęła, ale tym razem nie odwróciła wzroku. W oczach tego mężczyzny było coś, co ją przyciągało.
- Cóż. - zaczął, dokładnie ważąc każde słowo. – Nie ukrywam, że mnie zainteresowałaś, Marto. – powiedział z najcudowniejszym uśmiechem, jaki dziewczyna kiedykolwiek widziała. Sama również się uśmiechnęła. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz to robiła, ale nie chciała dać po sobie poznać, że się denerwuje.
- A czym cię tak zaciekawiłam? – czuła, że powraca jej pewność siebie. Starszy uczeń pozostał natomiast niewzruszony.
- Dlaczego z nikim się nie przyjaźnisz, Marto? – odpowiedział pytaniem na pytanie a ona poczuła, że może powiedzieć Tomowi o wszystkim, co ją boli i dręczy.
Zabawne. Przecież wcale go nie znam. A czuję się jakby był moim przyjacielem od zawsze..
Nie miała pojęcia, czemu wywierał na nią tak silny wpływ. Mimo wszystko postanowiła się temu poddać. Opowiedziała z każdym szczegółem jak była wyśmiewana przez innych uczniów z powodu swoich dużych okularów. Ku jej zdziwieniu Tom ani razu nie przerwał ani nie odszedł. Po prostu trwał w tej samej pozycji od początku do końca. Niczym kamienny posąg. W końcu do Krukonki doszło, że Riddle, mimo swojej oczywistej i niespotykanej urody a także ponadprzeciętnej inteligencji również nie ma przyjaciół. Ignorował wszystkie zaloty pięknych dziewczyn oraz tych, którzy ciągle za nim chodzili. Z drugiej strony wystarczyło słowo z jego ust, aby zaczęli robić, co im kazał. Marta spytała dlaczego tak jest, ale mężczyzna ograniczył się jedynie do tajemniczego uśmiechu.
- Już późno. – powiedział spokojnie i wstał by po chwili wyciągnąć rękę do dziewczyny i pomóc jej w podniesieniu się. Płonęła pod jego dotykiem, wpatrywała się w tą twarz o ostrych rysach jak w obrazek. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęli zmierzać w stronę zamku. Gdy doszli do głównego wejścia mężczyzna odwrócił się do niej.
- Mam nadzieję, że nie zmarnowałem ci tego popołudnia. – rzucił a Krukonka znów się zaczerwieniła.
- Nigdy. Dla ciebie zawsze znajdę czas, Tom. – szepnęła i spojrzała mu prosto w oczy. Czy dostrzegła w nich czerwony błysk? Nie. Na pewno jej się przywidziało.
- Cóż, w takim razie wierzę, że będziesz miała ochotę się ze mną spotkać po raz kolejny. – rzucił zachęcająco i ukazał śnieżnobiałe zęby w uśmiechu.
- Zawsze. – odpowiedziała szybko.
- Czy może być jutro w łazience na pierwszym piętrze? – Nie zastanawiała się, dlaczego chłopak chce się tam z nią spotkać. Był zbyt przekonujący.
- Oczywiście. – oddychała szybciej. – O której?
- O piętnastej. Do zobaczenia, Marto. – uścisnął delikatnie jej dłoń, doprowadzając tym dziewczynę do szaleństwa. I odszedł zostawiając Krukonkę, która nie wierzyła, że to jej się naprawdę przytrafiło.
~*~
Łazienka. Pierwsze piętro. Piętnasta. – powtarzała w myślach kilka słów kompletnie nie zwracając uwagi nabijających się z niej uczniów. Przed oczami miała tylko tą twarz a w uszach szumiał tylko jego głos. „zainteresowałaś mnie, Marto”.
Równo o piętnastej przekraczała próg łazienki. Czekała kilka długich minut aż usłyszała jakieś odgłosy. Szybko spojrzała na drzwi. Była pewna, że to Ślizgon. Nic. Przeniosła wzrok na umywalki. Nad jedną z nich zauważyła parę wielkich, ohydnych, żółtych oczu z prawie całkowicie zwężonymi źrenicami. Czuła jak traci dech i osuwa się na kamienną posadzkę.
Odeszła. Tak jak chciała. Spokojnie i bezboleśnie.
A Tom Riddle stworzył swojego pierwszego Horkruksa.

środa, 20 sierpnia 2014







Lord Voldemort i Draco Malfoy / Jamie

„Przetnij te więzy, zerwij łuski z oczu,
Tylko szaleniec w swym szaleństwie twierdzi
Że kręci kołem, które go toczy” T.S. Eliot

Znów ugrzązł w gęstym błocie. Mgła mocno ograniczała widoczność, ale nie przejmował się tym. Blond włosy, zawsze idealnie ułożone teraz były potargane i brudne. Z twarzy zniknął ironiczny uśmiech a z zaczerwienionych, pustych oczu płynęły łzy żłobiąc tory na jego młodej choć zmęczonej twarzy. W ręce trzymał gruby sznur.
Jak niewiele trzeba, żeby kogoś złamać? Chociaż może to jest aż zbyt dużo? Zabrać mu wszystko, co ma i kocha. Dom, rodzinę, pieniądze. Ale czy można zabrać człowiekowi człowieczeństwo? A co jeśli człowiek od początku go nie posiada? Pociągnął nosem i uwolnił jedną nogę z gęstej mazi. Jego umysłu nie chciały opuścić wszystkie najczarniejsze myśli. Z drugiej strony, przecież idzie się zabić, do cholery! Trudno w takiej chwili myśleć o beztrosko hasających jednorożcach.

Co się ze mną stało?

Kim jestem?

Czym jestem?

Oparł się o gruby pień wysokiego drzewa i zaczął głęboko oddychać. Nie miał pojęcia ile przeszedł już kilometrów. W pewnej chwili naszły go dziwne myśli. Zaczął się zastanawiać nad całym swoim życiem. Czy dobrze je przeżył? Czy w ogóle je przeżył? Chciał przeprosić wszystkich, szczególnie Potter’a, Granger a nawet Wiewióra… Znaczy Wesaley’a. Nieważne. I tak go nie usłyszą. Może nawet by mu nie wybaczyli. Nie komuś takiemu. Zwykłemu potworowi. Pieprzony siedemnastolatek, który ma na swoim koncie więcej zabójstw niż lat. Doprawdy zabawne. I ten czarny humor. Smutne, bardzo smutne było jego życie. Właściwie co to za egzystencja? Chyba nigdy nie doświadczył problemów zwykłych nastolatków. Nie zastanawiał się czy jego rodzicom będzie starczyło pieniędzy na podręczniki nie wspominając o nowej miotle czy sowie. Zawsze dostawał to czego chciał. Bez zbędnego czekania na urodziny, o których zresztą jego rodzice nigdy nie pamiętali.

A teraz? Jego ojciec siedzi w Azkabanie a matka gości w domu Śmierciożerców. A on? Siedzi na jakimś bagnie niewiadomo gdzie, niewiadomo dlaczego. Temperatura obniżała się z każdą minutą, ale miał to gdzieś. Może nawet zamarznąć, umrzeć z głodu, cokolwiek. Spojrzał w niebo. Jedynym źródłem światła był Księżyc w pełni i mnóstwo gwiazd, które zdradzały jak ciepły będzie jutrzejszy dzień. Mgła zrobiła się jeszcze gęstsza a sowy pohukiwały na gałęziach wysokich drzew przygotowując się do nocnych łowów. Westchnął głęboko i wstał podpierając się o gruby pień. Kilkanaście centymetrów nad jego głową wyrastała wystarczająco mocna gałąź. Szybko zawiązał na niej sznur i za pomocą różdżki przeniósł wielki kamień, który robił za coś w rodzaju stopnia. Stanął na nim, wyrzucił swoją różdżkę w błoto i założył pętlę na szyję. Wahał się jeszcze przez kilka minut, ale w końcu zamknął oczy i zszedł z kamienia. Przez chwilę czuł jak gruby sznur wbija mu się w skórę i odcina dopływ krwi bogatej w bezcenny dla mózgu tlen. Nim stracił przytomność usłyszał jakieś nieznane mu zaklęcie i chwilę później leżał znów na ziemi.

Nawet nie potrafię się zabić, zakpił i otworzył oczy.

Nie od razu rozpoznał osobę, która nad nim stała i z rozczarowaniem kiwała głową na boki. Lord Voldemor nie był zadowolony, że musi szukać swojego poplecznika na bagnach a na dodatek w ostatniej chwili musi ratować jego marne życie. Niestety, był mu bardzo potrzebny. Gdy chłopak nareszcie oprzytomniał i unormował swój oddech, zdołał usiąść.

- To nie było zbyt mądre, nie uważasz Draconie? – spytał spokojnie Tom Riddle i spojrzał z góry na wypranego ze wszelkich emocji dzieciaka, który mógł całkiem zniszczyć jego genialny plan. Blondyn milczał, ale czarnoksiężnik się tego spodziewał. Wątpił, że syn Lucjusza będzie prosił o przebaczenie. Ach, jakież to żałosne, wszyscy są tacy słabi. Jak ci ludzie mogą codziennie na siebie patrzeć? Nieważne. Musi nauczyć tego dzieciaka trochę pokory. Wyjął różdżkę i wycelował nią w chłopaka, który spojrzał na niego w sposób, który mówił „skoro i tak chcesz mnie zabić, to, czemu nie dałeś mi tego zrobić po swojemu?” Nim z jego ust wydobył się jakiś głos, Voldemort rzucił zaklęcie niewybaczalne.

- Crucio!

Wił się z bólu w błocie a każdy neuron błagał o choć chwilę wytchnienia. Głowa bolała go tak bardzo jakby pękła mu czaszka. Nawet najmniejsze włókno mięśniowe kurczyło się i rozkurczało sprawiając tym chłopakowi jeszcze większy ból. Najgorsze w tym zaklęciu było to, że nieważne jak bardzo chcesz wtedy umrzeć, ono cię nie zabije. Nie miał pojęcia jak długo Voldemort go tak karał, ale w końcu ból ustał tak szybko jak się pojawił ustępując miejsca roztrzęsieniu. Teraz Draco zaczął się naprawdę bać. Patrzył na Czarnego Pana, który uśmiechał się do niego ciepło i zapewne penetrował teraz jego umysł. Nie miał tyle siły żeby stawić opór. Już nie. Voldemort poszedł do niego i pochylił się tak, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów.

- Zapamiętaj Draconie, że jeśli przyjdzie ci do głowy znów zrobić coś takiego, nie zabiję tylko twojej rodziny. Zabiję wszystkich twoich przyjaciół a ich ciała rzucę na pożarcie zwierzętom. Rozumiesz? – spytał ostrzej a Ślizgon kiwnął nieprzytomnie głową. Chciał płakać, krzyczeć, wyć. Myślał tylko o sobie. Nie przeszło mu przez myśl, że może na tym ucierpieć także jego rodzina.

Czarny Pan uśmiechnął się triumfalnie widząc wystraszone spojrzenie swojego poddanego, więc napawał się tym jeszcze przez jakiś czas. W końcu Draco opuścił wzrok.

- Jesteś moją własnością. Już na zawsze – powiedział Voldemort i zniknął w ciemnościach.

wtorek, 19 sierpnia 2014







Severus Snape i Peter Pettigrew / Jamie

Nareszcie koniec egzaminów. Przez cały tydzień była piękna pogoda, ale wreszcie, gdy mógł odpocząć na błoniach niebo poszarzało a nad jego głową zawisły ciemne chmury. Trudno, pomyślał i wyszedł kierując się do swojego ulubionego miejsca nieopodal Zakazanego Lasu. Siedział tam przez jakiś czas aż usłyszał znajome, znienawidzone głosy. Znów ta banda niewyżytych emocjonalnie szczeniaków z Potter’em na czele idzie się na nim powyżywać. Miał tego serdecznie dość. Właściwie czego oni od samego początku chcieli? Lily? Dobrze, niech ją sobie wezmą! Jedyne czego teraz pragnął to spokoju. Niestety, kilka sekund później wisiał głową w dół, jakby ktoś trzymał go za kostkę. Nawet nie zauważył, kiedy pojawiło się tyle gapiów skandujących imię tej szumowiny. Kiedy już zaczynał tracić przytomność, ciemne niebo przecięła błyskawica uderzając w drzewo niedaleko nich. Wszyscy pobiegli do zamku z powodu deszczu, który z każdą sekundą zacinał coraz bardziej. Potter sprowadził go brutalnie na mokrą trawę, ale jeszcze nie zamierzał kończyć. Black założył mu na głowę jakąś torbę i mocno popchnął. Gdzieś szli, ale gdzie? Może umyślili sobie, że go zabiją? Jasne, czemu nie, przecież gorzej już nie będzie.
Severus nie miał pojęcia jak wielkie rozdarcie przeżywa idący za nimi chłopak, który właściwie nie zwracał niczyjej uwagi. Po prostu włóczył się za tymi najbardziej lubianymi, wierząc, że pewnego dnia naprawdę do nich dołączy. Mimo, że był przeciwny takiemu potraktowaniu Snape’a, milczał jak zwykle, bo nie chciał niczym podpaść. Od razu dostrzegł jak wspaniale bawią się jego „przyjaciele” prowadząc swojego wroga coraz głębiej w Zakazany Las. Co chwilę po lesie niosły się echem salwy śmiechu, gdy Ślizgon się potknął albo przewrócił. Kiedy w końcu doszli do nieco pochyłego zbocza, popchnęli go a on jak bezwładny kamień stoczył się w dół. Odeszli. Po prostu sobie poszli.
Runął w dół, przez sekundę spadał, grzmotnął w ziemię, zaczął się staczać i momentalnie stracił orientację. Toczył się, turlał aż poczuł jak z jego głowy spada torba a twarz kaleczą mu wystające z ziemi korzenie ogromnych drzew. I nagle się zatrzymał.
Oszołomiony i zdyszany leżał na plecach w błocie. Na pokaleczoną i ubłoconą twarz spadały mu zimne krople wody przebijające się przez wysokie korony drzew. Po jakimś czasie, gdy obraz mu się tak bardzo nie rozmazywał, spróbował wstać i aż krzyknął z bólu. Prawa ręka, było z nią coś nie tak. Gdy ból przeszedł w tępe pulsowanie, spróbował podnieść ją jeszcze raz. Ból powrócił natychmiast ze zdwojoną siłą. Był prawie pewny, że ręka jest złamana albo zwichnięta. Tak czy inaczej był poważnie uszkodzony i nie miał pojęcia jak daleko go wyprowadzili. Przejechał zdrową ręką wzdłuż bolącego miejsca i poczuł nienaturalnie ułożone względem siebie kości. Zwichnięcie. Zaklął w myślach. Spokojnie, tylko spokojnie. Głęboki wdech.
- Zabiję tych kretynów! – krzyknął. - Jeśli przeżyję – dodał ponuro i postanowił spróbować nastawić sobie ramię. Dobrze wiedział, że to bardzo niemądre, ale nie miał wyjścia. Bez dwóch sprawnych kończyn nie uda mu się wejść na górę. Nawet nie próbował szukać różdżki. Wiedział, że wypadła, kiedy wisiał głową w dół. Wyciągnął zdrową rękę najdalej jak mógł i wymacał kość ramieniową. Chwilę odpoczął, zacisnął zęby i mocno szarpnął.
Zemdlał z bólu. Zabolało go tak, że zobaczył gwiazdy i znów opadł na mokre liście. Gdy się obudził był cały spocony a na twarz ciągle spadały mu krople deszczu. Mimo, że był osłabiony i rozdygotany, szybko dotarło do niego, że nie jest sam. Ktoś nad nim klęczał i szeptał jego imię. Po chwili znów odpłynął.

~*~

Gdy się obudził zobaczył tylko biały sufit. Nieprędko zrozumiał, że znajduje się w skrzydle szpitalnym. Ręka już go nie bolała a pani Pomfrey zbliżała się szybko z porcją leków.
- Co się stało? – spytał nieprzytomnie a kobieta westchnęła.
- Pięknie się urządziłeś. Trzy dni nie mogłam cię dobudzić, chłopcze.
- Jak to? – wychrypiał i uniósł się nieco.
- Trzy dni temu, w nocy dotarła do mnie sowa z wiadomością, że jakiś uczeń w skrzydle szpitalnym potrzebuje mojej pomocy. Na jednym z łóżek leżałeś ty. Cały w błocie, z początkami hipotermii i do tego ze zwichniętą ręką. Naprawdę bardzo mnie ciekawi, co się stało.
Severus słuchał kobiety z żywym zainteresowaniem. Miał wrażenie, że to wszystko było tylko nierealnym snem.
Uprosił panią Pomfrey żeby mógł wyjść jeszcze dzisiaj. Pielęgniarka zgodziła się, ale bardzo niechętnie. Gdy tylko znalazł się w sowiarni, wyciągnął kawałek pergaminu, na którym było napisane „Pokój Życzeń, 19:00”, przywiązał liścik do nóżki brązowej sowy i szepnął – wiesz do kogo.
Odleciała a on zaczął się zastanawiać czy dobrze zrobił. Nieważne. Teraz i tak tego nie odkręci.

~*~

Punktualnie o 19:00 stał przed pustą ścianą na siódmym piętrze aż usłyszał niepewne kroki. Przymknął oczy, a kiedy je otworzył, zobaczył ogromne drzwi i Petera Pettigrew. Spojrzał przybyszowi w oczy i pociągnął za zdobioną klamkę. W pomieszczeniu stały naprzeciwko siebie dwa fotele, jednak żaden nie usiadł.
- Dlaczego mnie uratowałeś? – spytał beznamiętnie Snape choć tak naprawdę gotowało się w nim z ciekawości.
- A powinienem dać ci zginąć? – odpowiedział pytaniem na pytanie i zbliżył się o parę kroków. – Od początku nie podobał mi się ten ich pomysł – mruknął opuszczając wzrok - ale bałem im się sprzeciwić. Jestem zwykłym tchórzem – wymamrotał, odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę wyjścia.
Ślizgon poczuł jak coś w nim pękło. Zawsze wmawiał sobie, że sentymenty są dla słabych. Cóż, może po prostu jest słaby. Mimo wszystko Peter go nie zostawił. Uratował mu życie. Zatrzymał chłopaka i mocno przytulił.
- Dziękuję – szepnął Severus.







George Weasley i Fred Wesley / Jamie

„Człowieczy los nie jest bajką ani snem.
Człowieczy los jest zwyczajnym szarym dniem.”
Anna German

Urodziliśmy się 1 kwietnia 1978 roku. Zginęliśmy 2 maja 1998 roku podczas drugiej Bitwy o Hogwart.
Wszystko dobrze pamiętam. Każdy nasz żart, każdą wspólną chwilę. Fred nie żyje. Nie wierzę w to. Dobrze wiem, że straciłem część siebie. Nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Wrócić do naszego sklepu? Gdy zamykam oczy wszystko widzę i słyszę. Wspomnienia atakują mnie ze zdwojoną siłą.

- Do nas, do nas!
- Po omdjeki grylażowe!
- I krwotoczki!
- Wymiotki pomarańczowe! Doskonałe do szkoły.

Tak, pracowaliśmy nad tym sklepem od lat. W końcu nam się udało. Właściwie wszystkie te słodycze, zabawki i inne gadżety, które sprzedawaliśmy, wymyślaliśmy i tworzyliśmy sami. Nie zapominam o Harry’m. Gdyby nie on, nie mielibyśmy pieniędzy na otwarcie tego lokalu. Wciąż uśmiecham się na to wspomnienie. Tak bardzo chciałem prowadzić ten biznes z Fredem jeszcze przez długie lata.

Nie mogę też zapomnieć próby dostania się na Turniej Trójmagiczny. Ach, eliksir postarzający. Prawie nam się udało. Albo, kiedy rzuciliśmy szkołę. To było dopiero coś! Prawda Freddie? Przygotowywaliśmy się do tego ze dwa tygodnie, ale udało się! Nawet Irytek mógł nam pozazdrościć. Wybuchy, fajerwerki i twarz Umbrige. Oddałbym wszystko żeby to wróciło.

Pamiętam też naszą ostatnią wymianę zdań. Obserwowaliśmy jak dookoła Hogwartu tworzyła się ogromna tarcza. Spytałem go czy wszystko w porządku. Powiedział, że tak i spytał mnie o to samo. Dlaczego nie powiedziałem mu wtedy jak wiele dla mnie znaczy? Dlaczego pozwoliłem mu walczyć i dlaczego pozwoliłem by zginął? Za każdym razem, gdy o tym myślę mam ochotę powyrywać sobie wszystkie włosy z głowy.

W końcu go zobaczyłem. Nie ruszał się, nie uśmiechał. Leżał na zimnej podłodze z innymi poległymi. Nie wyglądał jak mój brat. Wyglądał jak figura woskowa mojego brata. Nie było stanu otępienia po śmierci najbliższego. Od razu pojawił się ten nieopisany smutek. Ciemne chmury wiszące nad głową. Płacz. Żal do innych żyjących.

Pogrzeb, czas ostatniego pożegnania z Freddiem była dla mnie czymś nie do opisania. Chciałem wejść do tego grobu razem z nim. Niewiele pamiętam. Ludzie próbowali mnie pocieszać, ale nic z tego. Czasami nawet żartowaliśmy, że zginiemy wspólnie przy tworzeniu któregoś naszych wynalazków.

Wszystkie te myśli przychodzą tak nagle… Nieważne gdzie jestem. Ministerstwo, sklep, mój pokój – wszędzie widzę mojego brata a łzy same cisną mi się do oczu. Bez niego jestem nikim.

A teraz stoję nad grobem. Czyim grobem? Grobem mojego brata? Co noc widzę jego bezwładne, zimne ciało. Ból rozrywa mi żołądek i serce. Siadam na zielonej trawie i dotykam kamienia, na którym wyryte są imię i nazwisko Freda. A ja? A ja dalej w to nie wierzę. Nie chcę w to wierzyć. Wszyscy sobie jakoś z tym radzą. Oczywiście, że mógłbym się zabić, ale nie wiem, co będzie po śmierci. Nie wiem czy spotkam się tam z Fredem. A jeśli nie? Obiecałem mu, że nieważne, co się stanie, nasz sklep będzie najlepszy i najbardziej znany w tym stuleciu. Nie zawiodę go. Tak mocno wierzyliśmy, że razem wygramy wojnę. I wygraliśmy. Znów popatrzyłem na nagrobek.
- Żenię się z Angeliną, Freddie – szepnąłem łamiącym się głosem, ale za to z lekkim uśmiechem. Dobrze wiedziałem, że on mnie słyszy i cieszy się z tego tak jak ja.

Przychodziłem codziennie i dalej nie mogłem sobie z tym poradzić. Ze śmiercią byłem już na ty. Miały godziny, dni, miesiące, lata a ja ciągle pamiętałem i cierpiałem tak samo. Nagrobek Freda pokrywał się zielonym mchem, gdy przyszedłem przekazać mu wspaniałą wiadomość.
- Stary, będziesz wujkiem – szepnąłem wesoło – To będzie chłopiec. Damy mu na imię Fred.
Śmiech, który niósł ze sobą wiatr był prawie namacalny. Wiedziałem, że mój braciszek się ucieszy. Czułem jak jego dłoń zaciska się na moim ramieniu. Mówcie, że zwariowałem, nie obchodzi mnie to. On tu jest, tylko go nie widać. I cieszy się razem ze mną! To on trzyma mnie przy życiu i jemu zawdzięczam to kim teraz jestem. Codziennie stara mi się podrzucić jakiś pomysł na nowy sprzęt do naszego sklepu.

Czasem jednak nadchodzi chwila zwątpienia. Ponieważ codziennie widząc w lustrze siebie, widzę także jego, słysząc swój głos, słyszę głos mojego brata i codziennie zadaję sobie pytanie, dlaczego on nie mógł ze mną zostać tutaj? Obserwuje z góry jak co roku ubieram choinkę, jak sam otwieram prezent od mamy. W tym roku dostaliśmy po czapce, ale to nie to samo. Nie mam się już z kim zamienić. Tyle chciałem jeszcze z tobą przeżyć, braciszku.

Dzień za dniem mija. To tylko pozór, że jesteśmy bliżej przyszłości.

Urodził mi się zdrowy syn. Od razu ze szpitala pobiegłem powiedzieć o tym Fredowi. Biegłem, biegłem aż nagle się zatrzymałem. Ktoś stał nad jego grobem. Ktoś tak bardzo podobny do mnie. Czy to możliwe? Podszedłem parę kroków. Byłem tak blisko a jednocześnie tak daleko. Ale wszędzie bym go poznał. To Fred, mój brat. Łzy same napłynęły mi do oczu, nie mogłem się ruszyć. Tak bardzo chciałem go przytulić, powiedzieć mu jak bardzo go kocham i cieszę się, że żyje. W pewnym momencie odwrócił się do mnie z tym swoim figlarnym uśmiechem. Zamarłem. On naprawdę żyje! Gdy odzyskałem władzę w nogach i zacząłem do niego podchodzić, on zaczął znikać. Z każdą sekundą był coraz mniej widoczny. Aż w końcu całkiem zniknął.
Osunąłem się na ziemię i spojrzałem w niebo. Radość mieszała się z nieopisanym smutkiem i żalem. Widziałem go, widziałem mojego brata! To nie był sen. Moja wiara w to, że on zawsze jest ze mną umocniła się. Już nigdy nie zwątpiłem.

~*~

Pochowali mnie obok niego. Freddie, już do ciebie idę. Tak dawno się nie widzieliśmy. Moje dzieci i żona płaczą, ale wiedzą, że będzie mi dobrze. Chciałbym ich jakoś pocieszyć. Może uda im się nie pogrążyć w takim smutku, jakiego sam doświadczyłem. Nikomu bym tego nie życzył. Mimo, że moje ciało przestało funkcjonować wciąż czuję bicie swojego serca. Nikt nie odbierze mi miłości.







Uwaga! One-shot zawiera część +18, która będzie zaznaczona w ten sposób  [[[  ]]]

Severus Snape i Ginny Weasley / Jamie

Nadeszły mroczne czasy. Nikt już nie jest bezpieczny. Harry, Ron i Hermiona odeszli ze szkoły żeby wypełnić zadanie zostawione im przez Dumbledorea. Zresztą Hogwart też nie jest już taki jak kiedyś. Śmierciożercy zajęli cały zamek. Boję się pomyśleć, czego będą nas nauczać. Ministerstwo jest inwigilowane a mój ojciec w każdej chwili może być posądzony. Gdybym tylko mogła odeszłabym z tego świata i już nie wracała. Ostatnie miesiące były dla nas prawdziwą gehenną. Voldemort osiągnął to, na co tak długo czekał, ale chce pozostawić ludzi w tej wyczerpującej niepewności. Żeby bali się gdziekolwiek są. O siebie się nie boję. Chciałabym tylko żeby nic nie stało się moim najbliższym. Cały czas po korytarzach chodzą Śmierciożercy i pilnują żebyśmy nie rozmawiali. Nie jestem pewna czy możemy jeść albo pić. Zresztą, chyba nikt nie ma na to ochoty. Wszyscy są pogrążeni w myślach. Trochę żal mi pierwszorocznych. Nie dowiedzą się, jaki Hogwart był wspaniały przed JEGO powrotem. Ekspres Londyn-Hogwart nareszcie zatrzymał się na peronie, ale po raz pierwszy nikt nie spieszył się do wyjścia.
- Ruszać się! – krzyczeli na nas. Strasznie mnie to denerwowało, nienawidzę kiedy ktoś mi rozkazuje. Obiecałam sobie, że niezależnie od tego, co miałoby się ze mną stać pomogę pozbyć się tych szumowin z Hogwartu.
Zaprowadzili nas do Wielkiej Sali i ustawili zgodnie z przydziałami. Pierwszoroczni musieli zostać losowo przydzieleni. Ciągle panowała niczym niezmącona cisza. A zrobiło się jeszcze ciszej, gdy wszedł nasz nowy dyrektor. Zdawało mi się, że wszyscy wstrzymali oddech. Od Severusa Snape’a zależało teraz moje życie. Miałam ochotę parsknąć z tego powodu śmiechem. W pewnej chwili spojrzał mi prosto w oczy. Coś w nich dostrzegłam, tylko co? A może mi się zdawało?
- Przypuszczam, że znacie swoje położenie. – Zaczął swoim głębokim, męskim głosem. – Liczę, że nikomu nie przyjdzie do głowy żaden głupi pomysł a tym bardziej jego realizacja. Mam nadzieję, że to jasne. A jeśli nie, - przechadzał się powoli między grupami wystraszonych i bladych uczniów – to radzę od razu wysyłać listy pożegnalne do rodzin. – Jakaś mała blondynka zaczęła płakać, ale szybko została uciszona przez jednego ze Śmierciożerców. Snape przyglądał się uważnie każdej twarzy aż zatrzymał się przy mnie. Miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami, ewentualnie użyć różdżki. Nic nie mówił tylko uśmiechał się perfidnie.
- Radziłbym ci uważać z tymi emocjami, Weasley. – powiedział prawie bezgłośnie i wrócił na środek Wielkiej Sali.
- To wszystko. Plany zajęć dostaniecie od opiekunów waszych domów. Ach, jeszcze jedno. Jeżeli kogoś zobaczę w nocy na korytarzu, będzie miał ogromny problem. – rzucił tak, aby wszyscy usłyszeli, ale wymownie popatrzył tylko na uczniów Gryffinfdoru i wyszedł.

~*~

Co za bezczelny, podstępny, czytający w myślach potwór. O nie, nie, nie. Jeśli jemu się wydaje, że bez Harry’ego nic nie zrobimy to się myli. Muszę znaleźć ten fałszywy galeon i rozesłać wiadomości.
Następnego dnia szłam sama na śniadanie i w wejściu złapałam spojrzenie Luny. Nie mogłyśmy tu normalnie porozmawiać, ale już wiedziałyśmy, gdzie spotka się Gwardia Dumbledorea.
Z każdym dniem było gorzej. Śmierciożercy stosowali coraz okrutniejsze kary. Sama dostałam kilka razy cruciatusem za pyskowanie i niewykonywanie poleceń tych sługusów Czarnego Pana. Niech ich szlag. Chociaż Neville wygląda jeszcze gorzej ode mnie. Dzisiaj mamy spotkać się w Pokoju Życzeń. Już na nich czekam, ale boje się, że zostaną złapani.
Po kilkunastu minutach przyszli Neville i Luna. W końcu mogłam omówić z nimi mój plan.
- Dobrze, że jesteście – zaczęłam – mam pomysł, ale to będzie bardzo trudne. – dodałam z niebezpiecznym błyskiem w oku. Cała ta gra już dawno mnie pochłonęła. Gra o życie.
- Mów. – odpowiedzieli mi równocześnie i uważnie słuchali. Gdy skończyłam opowiadać patrzyli na mnie zdziwieni.
- Miecz Godryka Gryffindora? W gabinecie Dumbledrea? – pierwsza, zimną krew odzyskała Luna. – Możemy za to zginąć.
- Luna, bez tego też możemy, a im dłużej czekamy tym On staje się silniejszy. – powiedziałam z naciskiem. – Sama nie dam sobie rady.
- Masz rację. Kiedy? – spytała blondynka a Neville kiwnął głową na znak zgody.
- Dzisiaj w nocy. – szepnęłam, bo coś usłyszałam – Musimy stąd uciekać.
Wstaliśmy i popędziliśmy do ogromnych drzwi. Rzuciłam jeszcze przez ramię, że spotykamy się o północy i każde poszło w swoją stronę. To musiało się udać.

~*~

Szłam ciemnym, zimnym korytarzem. Miałam gdzieś czy mnie złapią i zabiją czy zabiją dopiero po tym jak ukradnę ten miecz. Może powinnam wcześniej pomyśleć o rodzinie i przyjaciołach, ale nie potrafiłam. Nikt inny nie palił się do obalenia tej chorej władzy tak bardzo jak ja. I osiągnę to. W końcu dotarłam w umówione miejsce. Chwilę później przyszedł Neville a za nim Luna. Kiwnęłam im głową i ruszyliśmy bezszelestnie do gabinetu.
- Infinita Potestate. – szepnęłam a wielka Chimera zaczęła odkrywać przejście. Przyjaciele spojrzeli na mnie z podziwem.
- Bezgraniczna władza? – szepnęła Krukonka. – Skąd wiedziałaś?
- Jeden ze Śmierciożerców jest zbyt tępy żeby zobaczyć przy przeszukiwaniu małej dziewczynki uszu dalekiego zasięgu. – rzuciłam z dumnym uśmiechem cisnącym mi się na usta. – Chodźmy.
Weszliśmy do gabinetu po kamiennych schodach i przekroczyliśmy próg. Mimo tego, że w pomieszczeniu panował półmrok już wiedziałam, że nic się tu nie zmieniło. Masa dziwnych, tykających przyrządów, tak jak je zapamiętałam. Za biurkiem dostrzegłam mieniącą się w księżycowym blasku rękojeść miecza Godryka Gryffindora. Rubiny błyszczały nienaturalnie mocno przyciągając mnie do siebie. Już podeszłam i wyciągnęłam rękę żeby zdjąć miecz, gdy ktoś mnie mocno chwycił. Od razu spojrzałam w twarz nowego dyrektora i szarpałam się rozpaczliwie chcąc dać przyjaciołom szansę na ucieczkę. Niestety. Złapało ich dwóch pieprzonych Śmierciożerów.
- Avery, Nott, zabierzcie ich do lochów i wyjaśnijcie, dlaczego nie powinni włamywać się do mojego gabinetu.- rozkazał. - A tobą Weasley, zajmę się sam. – dodał ironicznie i przycisnął mnie do ściany.
- Po co chciałaś ukraść ten miecz? – spytał trzymając mnie mocno za nadgarstki.
- Nie pana interes. – warknęłam. Byłam na siebie wściekła, że tak łatwo dałam się złapać.
Czyżby? – znów uśmiechnął się ironicznie i włożył mi jedną rękę pod bluzkę. Zaczęłam rzucać się jeszcze bardziej, ale nic mi to nie pomogło. – W takim razie porozmawiamy inaczej. – dodał i przyssał się do mojej szyi.
Wolną ręką odepchnęłam go od siebie, choć nie dało mi to dużej przewagi. Jednym wprawnym ruchem zdarł ze mnie bluzkę i już zaczął rozpinać mi spodnie. Sięgnęłam do kieszeni w poszukiwaniu różdżki, ale ze strachem odkryłam, że jej tam nie ma.
- Tego szukasz? – spytał wyraźnie ciesząc się widokiem bezradnej i bezbronnej uczennicy, którą w tej chwili byłam. Kurwa.
- Oddaj mi to. – prawie krzyknęłam a on zrobił niewinną minę.
- Już jesteśmy na ty? Ładnie. – trzymając moją bluzkę i różdżkę usiadł wygodnie przy biurku i uważnie mnie obserwował. Znów miałam ochotę się roześmiać. Nawet nie umiałam w tej chwili znaleźć słów na tą bezczelność. A on? Jak gdyby nigdy nic wziął kawałek pergaminu, pióro i coś napisał. Zaraz jednak znów do mnie podszedł. – Możemy kontynuować. – mruknął i złapał mnie za nadgarstki. 






[[[ - Puszczaj! – denerwowała mnie moja bezradność wobec tego mężczyzny. Chwilę później miałam na sobie tylko czarne, koronowe majtki. Byłam przyciśnięta do zimnych kamieni a on robił, na co tylko miał ochotę. Skrępował mi ręce nad głową, używając jednej swojej a drugą ściskał mi pośladki by chwilę później zacząć jeździć palcami po mojej bieliźnie. Zaczęłam ciężej oddychać, ale on nawet nie pomyślał o przerywaniu. Robiłam się coraz bardziej mokra, nawet nie zauważyłam, kiedy oderwał ode mnie jedną rękę i rozpiął swoją szatę. Nigdy bym nie przypuszczała jak dobrze ten cholerny nietoperz może dobrze wyglądać bez ubrania. W pewnym momencie mocno mnie do siebie przycisnął. Czułam jego wielkiego penisa. Podniósł mnie i przeniósł na biurko. Znów zaczęłam się wyrywać, bo dobrze wiedziałam, co chce zrobić. W jednej chwili zdarł ze mnie resztę bielizny, przyssał się do mojego sutka i włożył we mnie dwa palce. Mimowolnie krzyknęłam a on znów się uśmiechnął. Nie wiem jak długo mnie tak torturował. Czułam jak po moich udach spływa pożądanie. W końcu bez żadnego ostrzeżenia wszedł we mnie. Znów krzyknęłam. Gdy przesuwał się we mnie czułam jak tracę siły i wolę walki, nie mogłam logicznie myśleć, kiedy on się tak ze mną obchodził. Nigdy w życiu nie było mi tak dobrze. Zacisnęłam się wokół niego tak mocno, że sam doszedł. Spojrzałam ostatni raz w jego ciemne oczy i odpłynęłam.]]]

  Obudziłam się następnego dnia w swoim łóżku. Czy to był sen? Odkryłam się. Miałam na sobie tylko bieliznę. Złapałam się za głowę i znów opadłam na poduszki. Po moich policzkach spływały wielkie, gorące łzy. Co ja zrobiłam? Co on zrobił? Neville i Luna! Niewiele myśląc ubrałam się w pierwsze lepsze rzeczy i biegałam po zamku jak oparzona. Zobaczyłam ich na końcu korytarza i jeszcze bardziej przyspieszyłam. Już z daleka widziałam siniaki na ich rękach, twarzach, szyjach. Boże, to moja wina. Wpadliśmy sobie w ramiona. Ja chciałam wiedzieć, co działo się z nimi a oni, co działo się ze mną.
- Nawet nie użyli cruciatusa. Spokojnie Ginny, jesteś cała blada. – powiedziała spokojnie Luna i uśmiechnęła się smutno. – Nie udało nam się z tym mieczem, ale jestem pewna, że już niedługo wydarzy się coś, co zmieni całą to sytuację.

~*~

Istotnie. Kilkanaście dni później pojawił się Harry. Potem wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie pamiętam gdzie byłam, kiedy zaczęła się wojna. Zginęło wielu ludzi. Zbyt wielu. Zginął też pewien mężczyzna. I mój brat.
Miesiąc później staraliśmy się wrócić do normalności. Wybraniec nic nie mówił, mam wrażenie, że sam chciał sobie to wszystko poukładać. Któregoś dnia zawołała mnie mama.
- Ginny, pozwól do nie! – przyszłam do kuchni i zobaczyłam, że moja rodzicielka trzyma w rękach spodnie, które kiedyś były moimi ulubionymi. Ale już nie są i chyba nikt poza mną nie dowie się, czemu.
- Znalazłam to w tylnej kieszeni twoich spodni, spójrz. – podała mi kawałek pergaminu, na którym było napisane tylko jedno słowo.

Przepraszam.

Tego samego dnia Harry postanowił nam wszystkim opowiedzieć jak naprawdę zginął Severus Snape i kim naprawdę był. Nie miałam pojęcia, że moje życie aż tak bardzo od niego zależało.






Cedric Diggory i Luna Lovegood. / Jamie/

Szedł nieuczęszczaną polną ścieżką. Na każdym kroku można było dostrzec niewielki staw w którym beztrosko nurkowały piękne, białe łabędzie i kaczki . Oddychał spokojnie i równomiernie, delektując się ciszą, widokiem natury i najwspanialszej kobiety na świecie idącej obok niego. Niewysoka blondynka zwolniła, by po chwili całkiem się zatrzymać i obejrzeć jak mała, ruda wiewiórka przeskakuje z drzewa na drzewo jeszcze bardziej pusząc swój długi ogonek.
Cudowna. – Pomyślał, podszedł bliżej i przytulił ją do siebie. Natura była dla nich czymś w rodzaju wyzwolenia. Uwielbiali zapach świeżej trawy oraz dochodzące zewsząd odgłosy zwierząt, więc postanowili zbudować sobie tu niewielki domek i w nim zamieszkać. Hogwart wydawał się być daleką przeszłością, która nie miała teraz żadnego znaczenia. Nie dla nich. Praca w Ministerstwie Magii nie interesowała ani byłego Puchona ani byłej Krukonki. Cieszyli się każdym dniem, odkrywając się na nowo. Nie pamiętali jak długo już są razem. Może od zawsze? Luna była zachwycona, kiedy pewnego dnia, wracając z porannego spaceru dojrzała samosterowalne śliwki. Tak bardzo się ucieszyła, że wpadła do domku i rzuciła się na Cedrica tak, że razem wylądowali na drewnianej podłodze.
Westchnął i uśmiechnął się na to wspomnienie. Po chwili odsunął Lunę delikatnie od siebie i spojrzał w jej wielkie, niebieskie oczy. Nigdy nie znudzi mu się ten widok. Nigdy.
- Luno? – spytał klękając – Wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i skinęła głową. Zadowolony Diggory wziął ją na ręce i zaniósł do domku. Już w drodze zaczęli się namiętnie całować. Teraz byli pewni, że czekali na siebie całe życie.
Po dziewięciu miesiącach Luna Diggory urodziła piękną dziewczynkę, której dali na imię Alice. Była tak śliczna jak jej matka. Uwagę od razu przyciągały jej wielkie, niebieskie, inteligentne oczy. Właściwie dziecko było malutką kopią swojej matki. Po ojcu odziedziczyła jedynie pełne, malinowe usta.
~*~
Kilka lat później Alice bawiła się nad wartkim strumieniem nieobserwowana przez żadnego z rodziców. Matka przyrządzała obiad z warzyw rosnących w ich małym ogródku a ojciec rąbał drewno. Dziewczynka była w zasięgu jego wzroku, ale musiał się skupić żeby za każdym razem dobrze wymierzyć w środek beli. Oczywiście mógł użyć magii, ale sam nie wiedział, czemu nie chce tego zrobić. W pewnym momencie postanowił zrobić sobie przerwę, a gdy podniósł nieco głowę żeby sprawdzić jak bawi się Alice dostrzegł, że dziewczynki nie ma. Diggory’emu podeszło serce do gardła, przez chwilę pociemniało mu przed oczami, ale szybko się otrząsnął i podbiegł do strumienia przy którym bawiła się jego córka. W końcu zauważył dziewczynkę leżącą z twarzą w wodzie. Po jej skroni ciekła stróżka krwi.
- Luna, Luna ! – krzyczał jak w amoku, wyławiając dziewczynkę z wody by chwilę później biec z nią na rękach do domku.
- Co się stało? – wyraźnie wystraszona kobieta wybiegła szybko z kuchni. Gdy zobaczyła swoją córkę, która była blada, morka z zasinionymi ustami, a co gorsza nie oddychała, wypuściła z rąk talerze, podbiegła szybko i osunęła się na kolana obok męża.
- Boże… Nie… Moje dziecko. – zalała się łzami gładząc córkę po włosach jakby ta tylko spała. – Nie. – Żadne słowa nie mogły oddać rozpaczy, jaka zawładnęła drobną, zawsze wesołą blondynką.
Następnego dnia Cedric znalazł ją zalaną krwią. Zabiła się, bo nie była w stanie znieść straty dziecka.
~*~
Chłopak zerwał się zalany potem i łzami. Nie było mięśnia w jego ciele, który by teraz nie drżał. Zajęło mu dłuższą chwilę częściowe dojście do siebie po tym jakże realnym śnie.
To naprawdę się nie zdarzyło? – spytał siebie w myślach i szybko wstał. Wiedział, że już nie zaśnie, więc ruszył do łazienki i wziął prysznic. Miał nadzieję, że strugi zimnej wody pomogą mu się choć trochę uspokoić po tych wszystkich nocnych przeżyciach.
To było takie prawdziwe, takie realne… Dzisiaj pierwszy dzień szkoły, muszę wziąć się w garść.
Powtarzając sobie te słowa jak mantrę, starał się wyrzucić sen z głowy. Nie udawało mu się to. Pierwsza część była istną sielanką, naprawdę chciałby tak żyć, ale reszta? Dlaczego to wszystko nagle stało się takim koszmarem? Chłopak nie był w stanie myśleć o niczym innym. Nawet nie zauważył kiedy się do końca spakował i pojechał z ojcem na dworzec King's Cross. Mężczyzna całą drogę usiłował wyciągnąć od Puchona czemu jest taki nieobecny i smutny, ale Cedric go nie słyszał. Wciąż klęczał na tej drewnianej podłodze w małym domku nad ciałem swojej córki.
~*~
Gdy dostrzegł ją na dworcu jego serce stanęło. Patrzył na dziewczynę dłuższą chwilę aż ta zrozumiała, że ktoś jej się przygląda, więc zaczęła się rozglądać i w końcu natrafiła na jego oczy. Uśmiechnęła się. Boże, ten cudowny uśmiech. Tak jak go właśnie zapamiętał. Po dłuższym namyśle podszedł do Luny i się przywitał.
- Jak się czujesz, Luna? – spytał a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej, prawie łamiąc mu tym serce.
- Bardzo dobrze, dziękuję. – odpowiedziała swoim aksamitnym, jak zwykle rozmarzonym głosem. – Ale ty nie wyglądasz dobrze, Cedric. Coś się stało?
Nie wiedział jak długo zbierał się w sobie, by w końcu odpowiedzieć. Po chwili nabrał powietrza i zaczął mówić.
- Wiesz, właściwie to chciałbym z tobą porozmawiać o… - nie dokończył, bo usłyszeli gwizdek, więc szybko pobiegli i wsiedli do ekspresu. Puchona od razu zauważyli przyjaciele i zaczęli go ciągnąć ze sobą, a dziewczyna tylko uśmiechnęła się ze zrozumieniem i również ruszyła w stronę swojego przedziału.
~*~
Na wielkiej uczcie dyrektor coś mówił, ale Cedric nic z tego nie rozumiał. Myślał o tej pięknej blondynce siedzącej przy stole obok. Uważnie słuchała ogłoszeń, więc on również postanowił spróbować.
- Przemyślcie to dobrze. Po wyborze nie będzie odwrotu. Uroczyście ogłaszam otwarcie Turnieju Trójmagicznego ! – całą Wielką Salę przeszedł gwar podniecenia. Wszyscy siedzący obok niego koledzy zaczęli go szturchać i pytać czy bierze udział. Kiedy zdziwiony spojrzał po nich i spytał, o co chodzi, bez zastanowienia powtórzyli mu wszystko czego się przed chwilą dowiedzieli.
- Tak, przemyślę to. – mruknął, wstał i wyszedł z Wielkiej Sali wciąż tonąc we wspomnieniach i przemyśleniach. Po jakimś czasie poczuł szczupłą dłoń na swoim ramieniu.
- Mieliśmy porozmawiać, stało się coś? – spytała Luna a on poczuł jak ciepło wypełnia całe jego ciało.
- Może się przejdziemy? – zaproponował, chwycił dziewczynę za rękę i poprowadził na Wieżę Astronomiczną.
- Pięknie tu. – szepnęła Krukonka podziwiając roztaczający się przed nimi widok gór i rzeki, przy której brzegu bujał się statek Durmstrangu. Po chwili odwróciła się do niego z pytającym spojrzeniem. Westchnął i opowiedział jej wszystko. No. Prawie wszystko. Nie był w stanie ubrać w słowa ich cierpienia po stracie córki.
- Alice. Piękne imię. – szepnęła patrząc na niego z uśmiechem. Zrobiło mu się lżej na sercu, że dziewczyna go nie wyśmiała, ale mimo wszystko wciąż borykał się ze strachem przed nieznanym.
- Zamierzam wziąć udział w tym turnieju. – rzucił zmieniając temat a Luna popatrzyła na niego smutno.
- Jesteś pewny? To niebezpieczne. – powiedziała spokojnie chwytając go za rękę.
- Tak. – odpowiedział przytulając ją do siebie.
~*~
Przez następne miesiące dużo rozmawiali, śmiali się, uczyli. Wszystko zdawało się być idealne. Po starciu ze smokiem Diggory prawie w ogóle nie ucierpiał, Złote Jajo również nie sprawiło tak ogromnych kłopotów jak się spodziewali. W końcu przyszedł czas na trzecie zadanie.
Labirynt.
- Błagam, nie idź tam. – szeptała Luna w jego ramię, roniąc pojedyncze łzy. On tylko podniósł jej brodę i delikatnie pocałował.
- Wrócę. – szepnął z zadziornym uśmiechem. – Jak zwykle.
- Kocham cię. – powiedziała Krukonka a Cedric szeroko otworzył oczy.
- Ja ciebie też. – szepnął – Do zobaczenia.
~*~
Czekała i czekała. Mijały minuty, może godziny. W pewnym momencie dostrzegła czerwone iskry. Nic poza tym się nie wydarzyło. Wciąż czekała.
Nagle na środku areny zmaterializował się przed nią Harry z pucharem. Nie od razu dostrzegła ciało leżące pod nim. Muzyka zaczęła głośno grać aż w końcu jej uszy przeszył kobiecy krzyk. Szybko zauważyła, co jest jego przyczyną. Cedric Diggory leżał nieżywy na trawie. Luna nie miała pojęcia kiedy osunęła się w ciemność.
Nigdy więcej się nie uśmiechnęła a każde dziecko, z którym miała do czynienia nazywała Alice. Umarła kilka miesięcy później. Z tęsknoty.







Tom Riddle i Bellatrix. / Jamie/

Młody mężczyzna przemierzał samotnie korytarze Hogwartu. Za każdym razem dostrzegał coś nowego, znajdował kolejne tajne przejście. Jednak tym razem nie miał czasu na podziwianie magicznych właściwości tego miejsca. Musiał zrealizować swój wielki plan. A do tego było mu potrzebnych parę osób.
~*~
Podążając dobrze znaną mu drogą wciąż myślał jak przeprowadzić rozmowę ze swoim nauczycielem.
Slughorn jest tchórzem, ale też potężnym czarodziejem. I zna się na czarnej magii. Jest też wyjątkowo łatwowierny. Skoro jestem jego ulubionym uczniem to nie powinno być większych problemów.
Rozmyślania przerwał mu dobrze znany, aksamitny głos. O tak, panna Black również mu się przyda.
- Witaj Tom. – podeszła bliżej – Tak wcześnie do Slughorna? – uśmiechnęła się zadziornie.
- Być może. – odpowiedział tajemniczo i również uśmiechnął się tak, że dziewczynie stojącej naprzeciwko zrobiło się gorąco. Podziwiała Riddla pod każdym względem, ale wiedziała, że ganianie za nim jak reszta rówieśniczek nie byłoby mądrym posunięciem.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie dziewczynie. Ostre rysy twarzy, zupełnie jak jego własne, długie, czarne, kręcone włosy okalające nieskazitelną twarz a do tego czarna suknia podkreślająca jej idealną figurę.
- Bello, wyglądasz pięknie. – powiedział Tom nadstawiając ramię – Mogę?
- Oczywiście. – Odpowiedziała spokojnie i pozwoliła mu się prowadzić. Szli powoli aż dotarli na siódme piętro i stanęli przed pustą ścianą.
- Po co tu przyszliśmy? – chłopak otworzył oczy i spojrzał na swoją towarzyszkę.
- Potrzebuję pomocy tak silnej i inteligentnej czarownicy jak ty. – uśmiechnął się szarmancko. – Ile jesteś w stanie dla mnie zrobić, Bello?
- Wszystko. – odpowiedziała szybko a na twarzy mężczyzny pojawiła się satysfakcja. Oczywiście wiedział, co Ślizgonka powie jednak napawało go to czymś w rodzaju radości. Ponownie zamknął oczy a chwilę później pojawiły się przed nimi ogromne drzwi. Pociągnął za zdobioną klamkę i przepuścił dziewczynę, która wyjątkowo zachwyciła się owym pomieszczeniem.
- Co to za miejsce? – spytała przyglądając się najróżniejszym przedmiotom na wysokich półkach. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziała. Nie była w stanie ocenić ogromu Sali w jakiej się znajdowali. Dookoła piętrzyły się sterty dziwnych przedmiotów, niektórych bardzo starych. Dostrzegła również przeszkloną szafę, w której stało kilka fiolek z już rozwarstwionymi, różnokolorowymi miksturami. Jakby były ważone wiele lat temu.
- To Pokój Życzeń. Nasze zadanie to znalezienie pewnej księgi. – Podszedł do jednego z regałów. – Słyszałaś kiedyś o Horkruksach? – dziewczynie na to słowo źrenice rozszerzyły się tak bardzo, że czekoladowe tęczówki stanowiły tylko cienkie obwódki. Jednak po chwili uśmiechnęła się. Nie był to niewinny, pozbawiony podtekstu uśmiech, o nie.
Tom szybko zrozumiał, że Ślizgonka wie, o co mu chodzi, więc cierpliwie czekał na to, co ma do powiedzenia. Podeszła bliżej i głęboko spojrzała mu w oczy.
- Tajemnice najczarniejszej magii. – rzekła, czym wzbudziła zainteresowania chłopaka. Zwykle traktował swoich „przyjaciół” jak nędzne robaki, które mogą mu się czasem przydać, ale nie myślą samodzielnie i nie są w stanie zrozumieć do jakich celów są wykorzystywane. Patrzył na przechadzającą się między górami przedmiotów kobietę i zastanawiał się jak jeszcze mogłaby mu pomóc. Podszedł do niej od tyłu i położył ręce na jej wąskich ramionach.
- Zaimponowałaś mi, Bello. – szepnął a ona mimo woli przymknęła oczy i odchyliła głowę w bok, odsłaniając długą, białą szyję. Podobało jej się to. Chłopak szybko to zauważył i musnął jej szyję swoimi rozgrzanymi ustami. Westchnęła. Czuła, że jej świadomość szybko się ulatnia. Riddle przejechał ręką po jej plecach wywołując tym najprzyjemniejszy dreszcz z możliwych, zatrzymując się na jej zaokrąglonych pośladkach.
Wiedział, że w tej chwili zawładnęły nim ludzkie instynkty, ale nie chciał się im opierać. Poddał się. Po raz pierwszy w życiu pozwolił sobą manipulować. I to kobiecie. Jednak nie byle jakiej kobiecie. Odwrócił ją do siebie i położył dłoń na jej biodrze. Czuł jak drży pod jego dotykiem, wiedział, że chce więcej. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej i niespodziewanie pocałował. Nie mieli pojęcia jak długo oddawali się tej przyjemności. Ich ciała idealnie ze sobą współgrały a języki tańczyły dziko.
Zegar wybił dziewiętnastą. Przyjęcie u Slughorna właśnie się zaczyna. A przecież nie wypada się się spóźniać.
Zasiedli do stołu razem z garstką innych zdolnych uczniów dyskretnie się obserwując. Dziewczyna znała już zamiary Ślizgona i dobrze wiedziała, że dzięki swojemu oddaniu i wierności zapewniła sobie pozycję jego prawej ręki i jedynej osoby, którą mógłby uważać za kogoś ważnego.
~*~
Jak postanowiła tak zrobiła. Od tamtej pory byli nierozłączni. Żyła dla niego, zabijała dla niego, a w Drugiej Bitwie o Hogwart zginęła razem z nim.

123 Lorem ipsum

Statystyka